sobota, 14 lipca 2012

Kołdra wyziera


Czy ona z kimś rozmawiała? Czy umawiała na darcie pierza ze sztucznego zwierza? Wiadomo, że dobrze jej szła hodowla kredek. Miała do nich dobre podejście. Gdy tak hasały na gumowych wycieraczkach, szybko rosły im ostre pyszczki i konewkowe uchwyty. Wszystkie kredki były nieustraszone. Lubiły kontakt ze ścianą, lizały chętnie papier, skrobały z apetytem tynki, miziały drewno. To nie były wybredne paniątka, od których usłyszysz tylko: „japoński papier albo szwedzkie wizytówki – nic innego nie ruszam”. 

Wystarczyło pokazać im słoik… Kołdra wiedziała, że kredki z przedmieścia muszą być szybkie i cwane, jeśli – no właśnie, jeśli co? Nie udało się jej domyślić zdania do końca, wiedziała tylko, że ten początek ma znaczenie. Kiedy darła pierze, jeszcze nie wiedziała, czy będzie z niego wyściółka do zbroi, czy coś do jedzenia. Nieważne. Wystarczy takie udarcie zrobić, a zawsze znajdzie się dinozaur, który to kupi. Nadal było sporo dinozaurów, to wszystko miało jeszcze sens. Nie używały kredek, ale dzięki temu kredek wystarczało dla innych istot i pojęć. Były kredki dla tchórzofretki i do niczego. Każdy mógł mieć kredkę do towarzystwa. Konewkowe uchwyty ciekawiły badaczy gatunku, ale nikt nie rwał się do pisania habilitacji na ich temat. Wybierano ciekawsze tematy, takie które wymagały podróży w chaszcze czy do wód, albo do Japonii, gdzie było tam to wszystko razem. 

A na darciu pierza było przecież tak ciekawie. Kołdra nigdy nie odmawiała sobie tej przyjemności. Brała tabletkę lub dwie i w podskokach zasuwała na poranne darcie.