Czy
ona z kimś rozmawiała? Czy umawiała na darcie pierza ze sztucznego zwierza?
Wiadomo, że dobrze jej szła hodowla kredek. Miała do nich dobre podejście. Gdy
tak hasały na gumowych wycieraczkach, szybko rosły im ostre pyszczki i
konewkowe uchwyty. Wszystkie kredki były nieustraszone. Lubiły kontakt ze
ścianą, lizały chętnie papier, skrobały z apetytem tynki, miziały drewno. To
nie były wybredne paniątka, od których usłyszysz tylko: „japoński papier albo
szwedzkie wizytówki – nic innego nie ruszam”.
Wystarczyło
pokazać im słoik… Kołdra wiedziała, że kredki z przedmieścia muszą być szybkie i
cwane, jeśli – no właśnie, jeśli co? Nie udało się jej domyślić zdania do
końca, wiedziała tylko, że ten początek ma znaczenie. Kiedy darła pierze,
jeszcze nie wiedziała, czy będzie z niego wyściółka do zbroi, czy coś do
jedzenia. Nieważne. Wystarczy takie udarcie zrobić, a zawsze znajdzie się
dinozaur, który to kupi. Nadal było sporo dinozaurów, to wszystko miało jeszcze
sens. Nie używały kredek, ale dzięki temu kredek wystarczało dla innych istot i
pojęć. Były kredki dla tchórzofretki i do niczego. Każdy mógł mieć kredkę do
towarzystwa. Konewkowe uchwyty ciekawiły badaczy gatunku, ale nikt nie rwał się
do pisania habilitacji na ich temat. Wybierano ciekawsze tematy, takie które
wymagały podróży w chaszcze czy do wód, albo do Japonii, gdzie było tam to
wszystko razem.
A
na darciu pierza było przecież tak ciekawie. Kołdra nigdy nie odmawiała sobie
tej przyjemności. Brała tabletkę lub dwie i w podskokach zasuwała na poranne
darcie.